60 dni bez prądu - Dziennik Wakacyjny VI
03.07.2014
Znalazłem
jeszcze zdjęcie, gdzie z tyłu jest przykryta brezentem sterta drewna, a
z przodu pies, cieszący się, że nikt nas nie zdybał.
Byliśmy świadkami bardzo ciekawego zdarzenia. Zaczął mianowicie do nas
przychodzić kot. Rudy. Musiał być kiedyś w nocy, bo odpady jedzeniowe
były rozrzucone i pies się mocno zerwał, długo za czymś konkretnym
biegnąc. Potem dwa razy Piksel go pogonił z drogi do lasu. I fakt, że
teraz na pytanie „gdzie jest kot?”, pies lustruje skrupulatnie okolicę,
jest w pełnej gotowości i najwyraźniej wie o co chodzi. Dzisiaj nasz
spaniel był gdzieś – jak to Beata mawia – na włókach i właśnie przyszedł
kot. Siedzieliśmy sobie bez ruchu i obserwowali gdzie ten kot łazi,
czego szuka i przy okazji zastanawiali się, dlaczego akurat tam, a nie
gdzie indziej łazi. Coś się podziało, może jakieś nasze zbyt gwałtowne
ruchy i kociak uciekł. Po jakimś czasie wrócił pies, my siedzieliśmy
dalej. Trochę się bez celu poszwendał a nagle, jak poczuł kota, zaczął
go tropić z nosem przy ziemi. Zafascynowani patrzyliśmy, jak teraz z
kolei pies podąża dokładnie co do centymetra tą samą drogą, co kot. Może
sprawa oczywista i trywialna, o której wiedziałem, ale chyba nigdy nie
obserwowałem tak dokładnie. Lekkie zwichrowanie po lekturze nakazało mi
skojarzyć, że to jak policjant, który podąża dokładnie tą samą drogą, co
przed nim przestępca, bywa w tych samych miejscach. Nawet bardziej i
lepiej widać to na filmach, niż w książkach.
Pogoda robi się coraz ładniejsza i stabilniejsza. Dziś miałem takie
skojarzenie że ten koniec czerwca i lekka dżdżystość, czy rosa,
spowodowały że okoliczna natura miała bardzo ładne i świeże kolory. Gdy
bywaliśmy tutaj do tej pory miesiąc później, panowała już taka zgniłość i
matowość, teraz to jeszcze kolorystyczna świeżość.
Późniejszym popołudniem poszliśmy biegać z psem. Tak, kontrolnie. Nie
planowałem, ale cóż? Konkurencja. Nie tylko że kilka osób gdzieś skądś
się nagle pojawiło i biegało, ale też w tym obozowisku z grającym na
gitarze jest jakiś gość, który lekko dwa razy już startował. Mobilizuje
to jednak. Założyłem zatem strój po kilkutygodniowej przerwie. Śmiałem
się, że pewnie w porównaniu z tymi innymi biegającymi będę bardziej
wyglądał jak z krzyża zdjęty, ale za to koszulkę będę miał z cytatem z
Jana Pawła II. Dawali takie na maratonie w Krakowie i chcąc nie chcąc –
apropos Che Guevarry – zostałem zaangażowany do propagowania myśli
papieża z Polski. Szczegóły pod poniższym linkiem.
Na otwarcie tematu cyknęliśmy szybkie 10 km, dobiegłszy prawie do
Zgonu. Z wielkiej, Zgon to nazwa miejscowości pobliskiej. Niezła,
niezła. Jak tam wczasy? A, zaliczyłem Zgon. Generalnie biegło się nie
najgorzej, ale i tak jestem bardziej nastawiony na rower. Kołami można
jednak znacznie więcej świata zobaczyć, a przede wszystkim patrzeć na
niego spokojnie, bez potu w oczach i niemożności złapania oddechu.
Po powrocie czekała na nas kulinarna niespodzianka. Wielka
niespodzianka. Przed wyjściem niby była rozmowa, że Beata myśli nad
pizzą, ale jakoś w to nie wierzyłem. Tymczasem wracamy, a tutaj
rzeczywiście dwie pokaźne porcje z ogniska. Mniejsza może tutaj o
wrażenia smakowe, wizualne były niesamowite. Jedną z tych pizz Beata
załadowała do patelni, następnie do ogniska. Ale nie na ogień, tylko
położyła patelnię na takim grubym plastrze pnia, który to z kolei
plaster włożony był do ognia i w miarę czasu się spalał. Smakowo to
chyba druga, robiona normalnie, blachą, była lepsza. Ale widok tej z
pnia był niesamowity.
Tak
sobie pomyślałem, że byłby to niezły temat taki trochę na bazie filmu
pt. "Życie jest piękne". W korporacji obiecali awans temu, kto
najpełniej spędzi tego typu wczasy:
"Zobaczyłem ostatni taki pieniek, już go ktoś planował zabrać, ale za rolexa gospodarz mi go jeszcze przekazał po cichu.....".
Noce są już nie tylko, że dużo cieplejsze niż na początku, ale wręcz
zupełnie ciepłe się już robią. Przybywa też ludzi, choćby takich gości
jednodniowych, czy łikendowych. Pies się do tego też przyzwyczaja, mniej
szczeka w nocy. Inna rzecz, że zauważyliśmy u niego pewien konformizm.
Ma oczywiście swoje miejsce, ale czasem zdarzy mu się pod naszą nieuwagę
wepchnąć na coś miększego. Wówczas jakiś konformizm powoduje, że nie
będzie się wystawiał na ryzyko nakrycia i nie zaszczeka, nawet choćby
ktoś podszedł pod namiot.
04.07.2014
Ostatnio i w końcu na sportowo się zrobiło. Przejechałem się rowerem
dookoła naszego jeziora, Mokrego, kończąc na szlaku do Krutyni i
Cierzpiętach. „Endomondo” pokazało prawie 35 km. Szybko szło i oprócz
zobaczenia wielu bocianów za traktorem, udało mi się nawet zgubić. W
pewnym momencie pomyliłem się i wjechałem w szlak w prawo, a nie w lewo.
Grzybów
ponownie nie znalazłem, mimo że jechałem jakiś czas rezerwatem, gdzie
rok wcześniej znaleźliśmy borowiki wielkości płyty cd. Za to na
ewentualnie zebranych puszkach, jakie leżały po drodze również w
rezerwacie, chyba bym kurde willę postawił. Na pewno altanę. W tym
temacie, to przypomniało mi się teraz, co Beata opowiadała. Jak kupowała
w Pieckach, w Sklepie Rolniczym te materiały do zrobienia paleniska, to
poprosiła o dwie cegłówki. Bo zamierza stawiać dom na Mazurach. Oprócz
tego poprosiła o łańcuchy, by się powiesić z żali, jeśli to się jednak
nie uda.
Kupiłem sobie przed wyjazdem też fajny kapelusz na ciuchach, a`la
Pałkiewicz, albo lekko inkaski. Nie nosiłem go wcześniej, bo pogoda była
raczej na wełniany beret. Teraz aura bardziej na to, a i inny powód do
noszenia kapelusza. Beata poprawiła mi fryzurę. Tak tylko, wyrównała
trochę kilka końcówek, bo podobno wystawały za bardzo. Teraz wyglądam
jak czeski piłkarz, albo aktor niemieckich filmów erotycznych z przełomu
lat 80/90. No, śmiałem się potem że to właśnie po to, bym miał powód
nosić ten kapelusz.
Pod wieczór rozbił się małym namiocikiem, jedynką, jakiś kajakarz, na
pierwsze wrażenie miła osoba. Po jakichś dwóch godzinach, robiąc sobie
spacerem małe kółeczko koło leśniczówki, widzieliśmy go biegającego po
tych leśnych drogach. Oczywiście pełne „endomondo”. Strój typowo
biegowy, słuchawki, pulsometr i telefon z wszelkimi możliwymi
aplikacjami. Zaśmiałem się, że albo osoba wiele prężniejsza ode mnie,
albo ofiara propagandy i decathlonu. Zdarzało mi się podczas spływu
biegać. Rzadko ponieważ pokajakowe życie wymaga wielu robót. Jeżeli już
się na to znalazł czas, brałem uniwersalną koszulkę i takież spodenki. W
zupełności nie chciało mi się przez cały spływ targać za sobą
specjalnych sprzętów po to, żeby potem przez 6 kilometrów więcej się
zbrudzić niż przebiec. Jaki plus tego może być, to taki, że internet lub
aplikacje podpowiedzą, którędy można biec. Mnie często blokowało to, że
biegając po obcym terenie więcej energii trawiłem na orientację w
terenie, niż sam bieg.
W Brazylii do półfinału na razie weszły Brazylia i Niemcy. Myślę, że to skład gwarantujący dobrą i ciekawą dalszą grę.
Nie od dziś, bo od wczoraj intryguje mnie temat mojego zgubienia się.
Pojechałem w prawo zamiast w lewo i w sumie kilka razy na przestrzeni
lat zdarzało mi się zgubić, tylko na północy. U nas na południu zawsze
jakaś znajoma góra była na horyzoncie, nakazująca właściwy kierunek.
Pamiętam, że kiedyś,jako dziecko bardzo mnie ciekawiło, jak się
orientują w terenie na przykład w Gdańsku. Przecież żadnej Szyndzielni
ani Skrzycznego nie widzą.
Komentarze
Prześlij komentarz