Albrechtice - jesienne zawody petanque


    Wczoraj, na zawodach petanque w czeskich przygranicznych Albrechticach zakończyliśmy sezon zawodniczy.
Zawody jak zwykle fajne. Lubimy bardzo grać w Czechach, bo rzuca się tam inaczej niż u nas. Boiska są mniejsze i wolniejsze. W ogóle Czesi grają inaczej niż Polacy. Mniej dynamicznie. Polacy strasznie napieprzają tymi kulami. W efekcie czasem nie robią dużej różnicy punktowej, ale za to dużą psychologię i dystans mentalny. Z Czechami gra się tak, że nawet przy dużej różnicy klas wydaje się, że gra jest wyrównana. W zasadzie w ogóle gra jest mocno psychologiczna. Jak idzie, to idzie wszystko.
Jechaliśmy w lekkich nerwach. Znowu się dałem googlom oszukać. Nie wiedzieć czemu wymyśliły sobie te gugle czas przejazdu 55 mintu. Wiedziałem że to trefne, ale zawierzyłem. W cale nie wolno
jechaliśmy dobre 20 minut dłużej. Jechaliśmy w nerwach, bo ja dupa, zapomniałem o kanonicznej kwestii, że Czechom nigdy się nie śpieszy. Wczoraj akurat mieliśmy szczęście prawie wszystkie mecze graliśmy z Czechami, inni to rywale niż na co dzień lub na polskich zawodach. Ciekawostka swoja drogą. W Czechach, kraju wielokrotnie mniejszym od Polski, na każdych zawodach oddalonych czasem od siebie o kilkanaście kilometrów są inne twarze. W Polsce choćby pojechać na drugi koniec, wszędzie gra garstka tych samych osób.
Fakt, że Czesi mieli od zawsze opinie narodu bardzo usportowionego od nas. Ostatnio jednak chyba trend się odmienił. Tyle, że same bule wydają się być grą czy sportem
bardziej dla Czechów niż Polaków. Jest stateczna, mało szpanerska, uprawianie jej nie świadczy o zamożności i wymagająca :koabitacji".
Było kilka ciekawostek, pod wspólnym mianownikiem, czeska specyfika.
Główny sędzia, przemawiający w imieniu organizatorów zawodów o 9 rano już lub jeszcze ewidentnie nie był trzeźwy.
Mecze odbywały się w dwóch rejonach, jeden był kilkaset metrów powyżej knajpy organizującej. Nie było tam zegara. Na dole zresztą być może też nie.
U nas w Żywcu jest tak, że albo przywozi kolega Grzegorz z Myślenic dużą świetlną tablicę sprzęgnietą z systemem dżwiękowym oznajmiającym o końcu meczu, albo nie ma nic.
Czesi położyli sobie na stole czasomierz kuchenny w kształcie jajka (obrazek numer 3).
Po zawodach pojechaliśmy na zakupy. Chciałem oddać flasze po piwie. Zapomniałem już że tam na to są specjalne automaty.
Śmiałem się potem, że jak na filmie "Butelki zwrotne". Wpuszczałem flasz na taśmę, ta jechała i co którąś widziałem tylko jakąś rękę na końcu tunelu.
Ale to potem. Najpierw jak podszedłem, było zajęte. Pewnie automat stał pusty cały dzień i akurat chwilę przede mną podeszła jakaś para ludzi.
Oczywiście Polacy. Zacięła się im ta machina i pisało, żeby iść po obsługę. Poszli, ale potem długo nikt nie przychodził, żeby usprawnić urządzenie. Czekający Polacy się pieklili
zapominając albo nie wiedząc, że Czechom się nigdy nie spieszy.






   


Komentarze

  1. a ja jestem za poglądem Czechów.......śpiesz się powoli......a dobrze na tym wyjdziesz . ......chociażby ....jadąc samochodem......ot taka mała dygresja.....

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty